Mysli

Tamtego dnia kiedy powiedzialem im ze juz wiecej nie bede sie staral poczulem wielki smutek. Odcialem marzeniom skrzydla. Tym samym marzeniom dla ktorych zylem przez wczesniejsze kilka miesiecy wytrwale sie uczac wszystkiego. Poczulem bardzo niska cene wlasnego siebie. To bylo i wciaz jest swego rodzaju pojednanie sie z swiadomoscia iz inni mysla ze jestem do niczego. Czasem wydaje mi sie ze to jest nawet podobne do stawania sie bezdomnym. Przeciez ci ludzie tacy zawsze nie byli. Mieli rodziny, domy. Teraz zebrza. Ja robie to samo. Zaciskam zeby kiedy widze piekna kobiete bo wiem ze mnie na taka znajomosc nie stac. Staram sie nie zazdroscic widzac radosc innych. Wynagradzam to sobie chyba tym ze jak komus w czyms pomagam to nawet nie czekam na dziekuje, tylko tak po prostu posuwam sie dalej. Mam wtedy cicha nadzieje ze nie beda o mnie myslec jak o kims komu nic nie wychodzi. To troche smutne. Nawet pisanie o tym niewiele pomoze. Dlaczego w zyciu czasem mozna sobie pozwolic tylko na mala iskierke nadziei a nie caly plomien? Siedze w ciemnosci z glowa oparta o swoje dlonie. Ciezar mysli juz mnie przerasta.