Jej modlitwa
Spokojny poranek w ktorym wiatr nie istnial. Znowu byl zimny, tak jak kiedys. Odwiozlem ja pod ten sam kosciol ktory sie tak samo budzil spowity jeszcze szalikiem mgly. W odbiciu lusterka do tylu widzialem ja idaca powolnym truchcikiem w strone zelaznych drzwi. Za nimi pewnie jeszcze spokoj. Cisza przerywana raz po raz krokami tych ktorzy wstali rowniez i ktorym przyszlo na mysl aby byc tam a nie gdzies indziej wlasnie o tej porze.
Msza jest za jej syna. Jakie to wciaz straszne. Tak przeciez byc nie powinno zeby matka modlila sie za dusze wlasnego synka. Napewno tak o nim mysli, mimo iz byl doroslym czlowiekiem, glowa rodziny.
Tego poranka, w slowach ktore wypowiadala juz bardzo wiele razy za swojego zycia, znalazla inne ich znaczenie. Cel jej szeptow zblizal Ja do Niego. Male kawalki zycia, jego glos, jego codzienne ruchy ktore rozpoznawala z daleka staly sie wszystkim co teraz ma. Wiara mimo wszystko nie oslepla, widac to we wszystkim co robi. W tym ja mozna szczerze podziwiac.