Kruk
Wciaz miewam sny ktore otwieraja moje oczy tuz przed switem. Dzisiejszego ranka pamietalem z niego wszystko. Kazde szczegoly majace bardziej lub mniej jakikolwiek sens. Niemal jak na jawie wydawaly sie zdarzenia przezyte pewnie w ciagu kilku minut w odchlani wlasnych mysli. Teraz, w labiryncie dnia, wiem tylko ze sen byl i nic wiecej. Ale to dobrze, bo po co mieszac szara rzeczywistosc z czyms tak pieknym.
Czasem w ostatnich dniach pojawialy sie w mych oczach lzy. Ale nie ze smutku lub z radosci. Po prostu ze wzruszenia malym momentem ktory wlasnie mijal. Filmy, wspomnienia, przypominajace to co bylo kiedys lub co jest teraz.
Wybralem cisze duszy dla swojego dobra. Tak sobie najczesciej mowie. Od razu wtedy zdaje sobie sprawe z tego ze znowu przyjda momenty w ktorych bez znaczenia bedzie chec poczucia wlasnej godnosci czy tez moralnej trzezwosci. Wtedy skosztuje trunku zakazanego owocu zeby poczuc na swoich ustach smak dzikiej checi, smak nieopanowania. Z czola lubie wtedy ocierac pot. Patrzac pol przytomnym okiem nie dopuszczac do siebie jeszcze mysli o tym co pozniej ma przyjsc.
Powinienem sie narodzic wolnym ptakiem. Miec skrzydla ktorym potrzebny jest tylko wiatr zeby mogly poczuc swoja przydatnosc. Urodzilem sie czlowiekiem a na swoje wady patrze zerkajac w gore jak na 3 metrowa osobe.
Az dziwne ze czlowiek czasem mimo swiadomosci co do tego jak sie jego sprawy maja, odnajduje w sobie resztki usmiechu i zartu. To chyba jedyna recepta na to zeby nie stracic wlasnego rozsadku. Oddac sie emocjom ktore przynosza czysta radosc.
Czesto granica rozpaczy to punkt w ktorym juz brakuje slow. To nie jest brak odwagi czy nie konczacy sie strach przed kolejna chwila ktora nadchodzi. Najczesciej to sznur na szyi wlasnych mysli. Najprymitywniejszy z lekow na smutek, usmiech, przychodzi sam z prostych zyciowych chwil ktorych nawet nie mozna przewidziec. Z kazdym wyschnieciem lez rozluznia szyje, daje oddychac.
Stoje na dachu ludzkich mysli a po policzkach zlewa sie mi chlodny deszcz. Niebo jest ciemne. Zawsze wysoko, zawsze zimno, zawsze z innego kata patrzac na sprawy ktore sie dzieja gdzies tam ponizej. Widze nawet samego siebie zmieszanego w tlumie, w sztywnej sylwetce czlowieka zapatrzonego gdzies w niewodoczny punkt. Najtrudniejsza jest niemoc pomocy. Najlatwiejszym jest czekanie, kiedys w koncu nastanie dzien, wyjdzie cieple slonce, a ja mimo wszystko bede mial rozwiane przez wiatr wlosy i bede z gory wciaz patrzyl na to wszystko.