samotnosc

…zaplakal. W obliczu swojej najblizszej przyjaciolki, nocy. Jego lzy byly wyzwoleniem sie mysli tego ze ma swiadomosc iz cos jest nie tak. Patrzenie na siebie z boku daje mu poczucie bycia zamknietym w sobie, zamknietym przed swiatem, zamknietym przed samym soba. Ulotne mysli odnajduja swoje miejsce ukryte przed wszystkimi dla ktorych one powinny miec jakiejs znaczenie. Chcialby im powiedziec ze stacza sie psychicznie w jakies miejsce ktorego nie znal az tak. Sam fakt ze to sie dzieje nie jest taki straszny, bo widzi jak inni ktorzy przechodza obok nie sa o wiele inni. Pograza go jednak fakt ze on ma swiadomosc tego ze jego zachowanie staje sie inne. Odciecie od swiata momentami staje sie zbyt realne jak na jego sily. Brak jakiejkolwiek osoby dla ktorej moglby w zaufaniu wylac swoje lzy sprawia iz stoi na dywanie patrzac w szparke w oknie, calkiem samotny. Zaczyna unikac rozmow, zaczyna unikac kontaktu z kimkolwiek. Zdjajac sobie sprawe ze to jest tylko moment ktory minie, widzi jak bardzo upadl. Widzi jak bardzo wartosci ktore dwa dni temu przez moment zobaczyl znowu stojac w kosciele, przestaly juz miec jakiekolwiek znaczenie tak na dobra sprawe. Jego poczucie godnosci jest rowne pylowi ktory lezy na chodniku. Chaotycznie jak dzikie zwierze w klatce stara sie walczyc o swoja wolnosc. Jest cierpliwy i liczy dni. Jego milosc ktora gdzies w zakamarku szeptu odzywa sie przy jakims dobrym filmie stara sie lagodzic jego obyczaje. Mimo to jest samotny. Nie opuszczony tylko przez blaszana puszke piwa, z ktora tez chcialby skonczyc. Ale wie ze tego nie zrobi. Ukoi go sen. Noc potarga mu fryzure ulatniajac z jego glowki wszystkie troski. Zbudzi sie walczac o kolejny dzien. Przelknie pigulke z vitaminami, bo o cialo trzeba dbac. Do kolejnego wieczoru, do kolejnych ran na policzkach wyrytych przez cieple lzy….