…gdzies…jestes…
brak slow
zjawias sie, odchodzisz
niewyrazista linia rzeczywistosci
pomiedzy plaskimi dnami
kojacy jest usmiech na twarzy
kiedy wlosy opadaja na oczy
powieki ocieraja sie o laskoczace kosmyki
szepcze slowa
zeby nikt nie poznal moich mysli
klekajac na dnie marzen
niebo jest juz takie czarne
nie, to nie czarnosc
to jego ciemna niebieskosc w nocy
nie mowie swoich mysli
wstydze sie
powiesz nie
ja siebie nie rozumiem
nie probuj
serce wyrwane w pelnym drzeniu
za drzwiami powiek obrazki
przemijajace chwile nieistnienia
pozostal zal
nie wykorzystalem szansy
zycie pogalopowalo
a ja zostalem
na starym brudnym dworcu
ktorym nazwalem swoj dom
na scianach widze obrazki swoich krzykow
znam kazdy ich ulamek
za szyba jest granica mojego wzroku
tam po ciebie siegam
pamietasz jeszcze nasz adres?
kiedys byl zapisany w sercu
moim i twoim
chociaz nie
ciebie jeszcze nie ma
takiej wiesz, naprawde
zeby twoje wlosy otarly sie o mnie
mam laskotki
takiej ktorej szept drzy na wysokosci
mych uszu
zdeformowane mysli
wynik dlugiego siedzenia w jednym miejscu
znam na pamiec kazdy pociag
ludzie przyszli i poszli
usmiechali sie bez podania reki
wygazowany browar
w krainie swojej nieinnosci
przewracam strony zwyklej codziennosci
nazywam dni nie tylko numerami
bo nie kazdy jest komedia, sensacja lub dramatem
czekam
bo tam za ta juz stara szybka
wierze
ze
ty sie pojawisz
udowodnisz mi swoje istnienie