NA KRAWEDZI ZYCIA

Czuje, że to są już ostatnie z dni
Niewiele mogę robić
Zaczynam opadać z sił
Chciałbym tak wiele dać
Tak wiele odebrać od życia
A jednak nie mogę
Pogodzenie się z faktem, że odchodzę
Jest najgorsze
To, że nie będzie rodziny
Nie będzie przyjaciół
Zapadam w sen czasem
Wtedy odpoczywam
Czuje tylko jak mój nos ociera się o poduszkę
Ten zapach poszewki
Dają mi teraz ją często świeżą
Wykrochmaloną
Spoglądam w sufit
Tak leżąc
Lecz nie ma ani jednej muchy
Za którą trzeba by podążać wzrokiem
Tylko biało blada ściana
Niczym światło, które niedługo zobaczę
Wciąż piszę
Moja głowa jeszcze myśli
Zastanawiam się, jaki by sporządzić testament
Lecz przecież nic nie mam
Tylko kilka książek, komputer
No i te notesy
W których swoje myśli zapisywałem
Los mnie chyba nie chciał
Tak myślę czasem
Lecz innym razem jestem wdzięczny
Że przeżyłem z życia chwil kilka
Teraz każdy oddech wydaje się być tym ostatnim
Kiedy spoglądam na swoją matkę
Myślę, że zawsze ma łzy w oczach
A ja przecież nie płaczę
Ja tylko w ciszy podążam dalej
Do celu
Którego nie znam
Ale, o którym mam swoją własną wyobraźnie
Wydaje się mi jednak, że nie idę do raju
Zgrzeszyłem przecież tak wiele
Dali mi nawet różaniec
Który wciąż leży na stoliku
Jeśli będę żył w nocy
To się pomodlę
Porozmyślam nad swoim życiem z Bogiem
Zastanawiając się chyba nad tym
Czy on jeszcze jest
Czy istnieje
Rozważając to
Dlaczego Ja go tak bardzo zaniedbałem
Wychylam swoją głowę w stronę okna
Firanki są troszkę stare
Zakurzone
Lecz otwarte
Przez szyby które są podobne do firanek
Wpadają promienie słońca
Z zieleni wnioskuje ze jest wiosna
Ile ja już tu leżę?
No i ten śpiew ptaków
Ale zaraz
Przecież ja nie słyszę nic
Pozostała mi tylko moja wyobraźnia
Czyli jest wiosna i życie się rodzi
A ja?
Mi przyszło umierać
Cóż za skomplikowana sprawa
Jakże zwariowane życie
Tego, który go przeżył
Chciałbym się zbuntować
A nawet pójść na strajk
Krzyknąć do lekarzy lub do Boga
Że na mnie jeszcze nie pora
Że mógłbym odmienić życia innych
Że już wiem
Rozumiem, co znaczy być człowiekiem
Że zrozumiałem tak wiele od innych
Tymczasem jest tylko ta cisza
Zamykam swoje oczy
Dłonie zaciskają się na brzegach kołdry
Niczym miałby mnie ktoś zabrać
Boje się tej ciemności
Tego, że jak jucz zamknę oczy
To nie otworze ich więcej
Mam rożne sny
Czasem są dobre a czasem straszniejsze niż życie
Lecz nie wiem, co mam o nich myśleć
Po prostu śnię
A później budzę się zroszony potem
Pytam się wtedy samego siebie
I co jeszcze?
Już nic
Wciąż żyję
I żył będę