za zmruzonymi oczyma
pod stopami
szeleszczace slowa
zamarlem w bezkroku
szara ciemnosc
zamykajacego sie namdemna nieba
w przymknietych powiekach
pojawiaja sie szczepy chwil
ale to nie ja
to nie moglbym ja byc
w scisnietych dloniach
chowa sie glowa pelna slow
nie wykrzyczanych dzwiekow
ktore zagloszyla zarastajaca nicosc
wyglodzony i brudny
na splamionej duszy ciezy smutek
pokryty skora
umierajacego z dnia na dzien czlowieka
juz nie
jeszcze troszeczke trzeba wytrzymac
wyciaga niewidzialna reke
a ktos na nia spluwa
teraz juz wie
co jest napisane na marginesie
swojego wlasnego zycia
~S
January 21, 2008 @ 9:11 am
“Gdy słońce wstaje i zachodzidotykam już skrzydeł miłościmyślę wciąż w zawiłościdlaczego brniemy przez codzienność?dopatrując się niecodzienności”pozdrawiam