zwierzenia
…coraz blizszy tego zeby sie przekonac ze to nie ma sensu….wyjadany przez resztki smutku codziennie bladze myslami do miejsc w ktorych mnie nie ma do miejsc w ktorych chcialbym byc… mam niewiele czasu bo kazdy dzien ucieka.. bo kazdy dzien staje sie tylko kawalkiem kolejnego cierpienia… mam juz dosc udawania… bo wiem ze mam skrzydla, ze moge frunac… ale wiem ze moge to zrobic tylko sam.. tylko wtedy kiedy czuje sie dobrze. kiedy to wszystko w ktoryms momencie mojego zycia ma jakis sens… oddaje sie myslom ktorych nie lubie.. oddaje sie momentom ktore sprawiaja ze nie mam pojecia gdzie dalej pojsc… i po co ja to pisze? przeciez nikt nie zrozumie na czym polega ten lek… na czym polega strach przed jutrem…
..mam male momenty w ktorych spoza calej tej mgly i chmur pojawia sie slonce… momenty w ktorych pozwalam sobie myslec ze ktos rozumie moje uczucia ze ktos naprawde wie co ja moge myslec, co moge czuc, jak moge cierpiec …… to sie zwykle konczy na chwili kiedy w samotnosci dostaje orgazm… no tak, nie boje sie tego nazwac.. nie boje sie o tym mowic.. nie chce sie bac.. choc wiem ze moja codziennosc jest inna niz kazdego innego czlowieczka.. wiem ze nie moge porownac siebie do kogos kto siedzi obok mnie… kto moze myslec,,, ale nie koniecznie….
..jak wiec to jest kiedy siedzi sie samemu za barem patrzac na dziewczyne ktora siedzie sobie gdzies po drugiej stronie… kazdy ma prawo w swojej wyobrazni ja rozebrac.. ma prawo dotykac jej… rozbierac i byc rozbieranym… w strachu… tyko w myslach… tylko w tym co by moglo byc.. co nie musi byc ale co w sumie moze byc…
…raz na jakis czas chyba trzeba sie do czegos przyznac… zwykle kiedy to sie staje to rozpierdalam wszystko co sie dzieje miedzy ludzmi.. miedzy mna a kims.. miedzy tym w czym w tej chwili jestem… dlatego nie powiem co mysle.. zachowam w samotnosci slowa ktorych sens pewnie jutro bedzie zupelnie inny…