poranek w kilku slowach
Budzę się, jak co dzień
Nie wierząc, że zdołałem
Szczęśliwie przeżyć następną noc
Zanim jednak otworze swoje oczy
Słyszę ten okropny dźwięk
Raz i drugi i znowu tak w kółko
Nie chce się zatrzymać
Staje się coraz głośniejszy
Sięgam dłonią
I już jest cicho
Pierwsze myśli, jakie przychodzą do głowy to
Po co właściwie ten dźwięk był
I wtedy to właśnie
Otwieram swoje oczy
Zdaje sobie sprawę z tego, że
Jestem w łóżku
Na szczęście nie nagi
Czyli nikt mnie w nocy nie gwałcił
Pierzyna mnie tak zakrywa że
Nie sposób z daleka powiedzieć
Czy to jestem ja tam pod nią
Czy też nikogo nie ma
I jest tak ciepło
Na poduszce już wybity kształt mojej głowy
Chcę się tam położyć
Znowu zamknąć oczy
Wrócić do snu
Który już zdążyłem zapomnieć
Dobrze, że mam zegarek
To dzięki niemu dowiaduje się
Jaki jest dzień
Bo przecież od czegoś trzeba zacząć
Przynajmniej wiedzieć czy jest wieczór czy rano
Bo o obu porach jest ciemno
Co do tego nie mam wątpliwości
Jest rano
Cholera
Szkoda, że nie wieczór
No ale cóż
Rzeczywistość bywa zabójcza
Tak jak i wstawanie z łóżka
Już upłynęło troszkę czasu
Wiem że nie usnę
Więc odkrywam lekko nogę
Aby poczuć chłód
Na ciepłym ciele
Pierwsze dotkniecie podłogi
Macanie nogą pantofla
Jak zwykle go nie ma
Jak jest w potrzebie
Został przy komputerze
Po nocnej pijatyce do samego siebie
Ta rzeczywistość mnie czasem przeraża
Ale mimo tego wstaję
Przeciągając swoje ramiona w dwie strony
Siadam
Tak, siadam na tym samym fotelu
Na którym siedzę godzinami
Może, dlatego zgrzypi jak cholera
Naciskam jeden guzik, później drugi i trzeci
Tylko tyle wystarczy
Żeby się zapaliła lampka
A pod biurkiem zaczęło coś szumieć
Monitor jara mi zawsze w oczy
Jak by budzików było mało już
No to jeszcze to
Na pobudkę
Upewniam się wtedy na komputerowym zegarze
Że jest ta sama godzina
Co i ma reszta świata
Jest
A jednak to jest poranek
Przed oczami pojawiają się mi
Niewielkie ikonki
Okienka, w których są ludzie
A przynajmniej podają się za nich
I znowu im trzeba mówić cześć
I jak się spało
I inne pierdoły z samego rana
Jak by mało było tego codziennie
Albo sen mieli inny niż wczoraj
Akurat
Śpimy przecież w tych samych łóżkach
Czasem tylko zmieniamy partnerów
I co z tego?
Najlepiej to tak jak ja
Ruchać poduszkę
No, bo cóż innego
Sie człowiek szwęda jak dusza
Bez kobitki przy boku
Zostawiam jednak monitor
Niech sobie piszą
Podążam do łazienki
Pęcherzyk zaczyna świrować
Wydzierać się niemal w niebogłosy
No już dobrze, dobrze
Wyciągam fiuta lejąc w muszlę
Sprawdzając, co rana, jaki mam kolor
A później palcem naciskam
I wszystko znika
Pojawiam się przed lustrem
I tu jest ten przerażający moment
Którego się trzeba bać
Widzę kogoś
Przyglądam się mu z bliska
Czasem puszczam oczko
I zauważyłem, że on też mi puszcza
Ale przeważnie jestem wystraszony jego Kształtem włosów
Boże
Miej litość nad gościem
Toż on się z choinki urwał
Uznając w końcu czarną prawdę
I przyjmując te straszne fakty do serca
Że ten gość to ja
Zaczynam od włosów
Zraszając je wciąż zimną wodą
Z kurka od ciepłej
Zaczynam wyglądać
Nie wiem jak
Nigdy siebie pięknie nie oceniam
Ale może jakoś wyglądam
Później usta
Spłukanie po twarzy
Aż mnie dreszcz przechodzi
I to tyle
Część pierwsza łazienki zakończona
Mogę wyłączyć ten zwariowany wiatrak
Co szumi tak wściekle
I zapada cisza
Cichymi krokami podążam do kuchni
Nie musze niczego już macać
Promienie słońca zaczynają nawet do piwnicy przenikać
Jest lodówka
Nikt jej nie okradł od wczoraj
Zabieram galon mleka
A może by herbatkę dzisiaj?
Posmarować chleb z musztardą
To się śniadanie nazywa, co?
No cóż
Tak bywa
Pozostawiając kubek na gazie
Podążam w poszukiwaniu chleba
Przechodząc zimny korytarz
Przypominam sobie jak to cieplutko
Było pod kołdrą
Zabieram chleb
I znikam
Znowu do piwnicy
A tam dalej cisza
Woda gotowa
Później herbatka
Pyk, pyk i już zrobione
Wracam do punktu wyjścia
Mój zgrzypiący jak cholera fotel
I znowu okienka
I ludzie
I pytania
I odpowiedzi
Chce szybko i daleko uciekać
Więc je zamykam
Spożywam spokojnie śniadanie
Słuchając muzyki
Piano
Dźwięki poruszające duszę
Właśnie tak chcę zacząć swój dzień
Sam
W świecie gdzie mogę być tylko ja
Mając jedno życie
Po zjedzeniu myję kubek
Siadam jeszcze chwilkę
Mam czas
Mogę jeszcze po bajerować
Albo zniknąć gdzieś daleko
W otchłani swojej własnej duszy
Biegnąc za swoim marzeniem
Stwierdzając swoje przeznaczenie
Żyjąc
Aż wreszcie ruszam
W drogę
Zaczynam żyć
Ale o tym życiu
Kiedy indziej opowiem